Parafia Miłosierdzia Bożego w Tarnobrzegu

 

Kochać, jak to łatwo powiedzieć...

Myśl przewodnia piosenki Piotra Szczepanika posłużyła mi za tytuł do refleksji nad fundamentalnym wymaganiem, najświętszą wartością naszej wiary - miłością do bliźniego.
   Wydaje się, że to zadanie zadekretowane nam przez Pana Jezusa, jest najtrudniejsze dla chrześcijanina, zmaga się z nim od czasu, kiedy On nauczał.
Pan Jezus każdemu z nas umieścił poprzeczkę na wysokości rekordu życia, stosownie do wieku, stanowiska, pozycji w społeczeństwie, zasobów wiedzy, serca, a przede wszystkim aspiracji do tytułu Jego wyznawcy.

To wymaganie przyrównać można do minimum zbawienia, jeśli posługujemy się olimpijskim pojęciem nominacji. To niejako warunek sine qua non.     
Rzeczywiście, relacje z drugim człowiekiem ogniskują się i poddają próbie jakości wszelkie wartości, wymagania, oczekiwania.  Tak naprawdę nie trudno dostrzec, że tu raczej idzie sprawa o maksimum prawdziwości wiary - bowiem w tym obszarze praktykowania sprawdza się cała prawda o nas, bo próbie wytrzymałości poddane są praktyki respektowania przykazań.
    Kocham, jak to łatwo powiedzieć, już trudniej zrozumieć, a najtrudniej uwiarygodniać praktykowaniem wobec bliźniego, tu i teraz. Biskup Krasicki dobitnie wyśmiewa karykaturę bliźniego postacią dewotki, która: „...mówiąc, jako i my odpuszczamy, biła bez litości”.
Aprobując oczywistość zadania Jezusa - zasadę miłości bliźniego, czy tak z marszu rozumiemy wagę, wielkość i trud zadania, skalę odpowiedzialności za jakość wywiązywania się z niego?
    Osoba bliźniego, to nie abstrakcja, wyidealizowany symbol idei, pojedyncza postać, lecz bardzo konkretne osoby, z całym bagażem ich zalet i wad. To nasi krewni, znajomi, przyjaciele, koledzy, współpracownicy, ludzie z ekranu, gazet, Internetu, filmu, sportu, polityki, spotkani przypadkowo w autobusie, w sklepie, pociągu, to dorośli, dzieci, młodzi, starcy, mężczyźni, kobiety, itd. Spotykamy się z nimi nieustannie. Nasze wzajemne relacje są dynamiczne. Te obustronne i wielostronne więzi są w grze życia, o różnym zabarwieniu, w temperaturze, mocno napięte, obdarzone sympatią lub złością, gniewem, przychylnością, życzliwością, goryczą po doznanym zranieniu, zadawnionej urazie, odczutej dopiero co, uldze.
    Amplituda natężenia emocji zabarwia nasze relacje paletą kolorów tęczy, od nadziei do rozpaczy, od przykrości do radości, od sympatii do obojętności, czy nawet nienawiści, pogardy. Odbieramy oddziaływanie bliźniego dynamicznie poprzez uczucia, w zależności od odległości, mocy sprawczej. Doznania, albo nas zbliżają, albo oddalają od bliźniego.
    Gdybyśmy mogli zobaczyć wytworzoną aureolę temperatury uczuć jego do nas i naszą do niego? Taki rentgen miłości mógłby każdemu bardzo rozszerzyć źrenice. Może obraz zadziałałby in plus? Realnie czujemy bliskość lub chłód i możemy się pokusić o ocenę, czy to jest miłość?
    Miłością obdarujemy za ... wcale nie tak formalnie. Rozdzielamy nasze premie, ale nie według rozdzielnika katechizmu, lecz bardzo subiektywnie.
    Ewangelicznie każdy człowiek jest naszym bliźnim.  Tylko nie twórzmy jego obrazu na obraz i podobieństwo własne i jakby ustawiając go na poziomie naszych oczekiwań. Mamy własnych bliźnich, a ci pozostali nie mieszczą się w naszym zbiorze pod nazwą bliźni.
 Stąd prosty wniosek - jeśli „nasz”, to mieści się określonych parametrach kwalifikacji i dopiero wówczas zasługuje na to, aby go kochać, jak siebie samego. Ale tak w praktyce nie jest, bo bliźnim, o którym mówi Jezus Chrystus, jest każdy chrześcijanin, każdy człowiek, nawet krańcowo nie do zaakceptowania, to zbiór postaw, praktyk wręcz nieprzyjaznych, antagonistycznych, cech charakteru mi obcych, zachowań, poglądów, aparycji, no i wielu innych przymiotów.
  Czy przypadkiem, w świetle realiów, Pan Jezus się nie zagalopował? Oczywiście nie! Naszą kategorią bliźniego obejmujemy tego, tu warto pokusić się o zatoczenie okiem wokół siebie, aby niejako dokonać przymiarki, komu przyznaję lub odmawiam tytułu bliźniego, kogo miłuję, jak siebie samego?
    Czy nie jest tak, że my ustawiamy bliźnich w polu miłości, jak na tarczy strzelniczej i pozycjonujemy go, to na obrzeżasz, to w samym centrum, albo całkowicie poza? Miłość do bliźniego na teraz, w naszej praktyce, ma coś z transakcji wiązanej. Łączymy zaangażowanie z oczekiwaniem, doznaniem, posmakowaniem jego miłości. Jeśli ma ona gorzki smak, jest przesłodzona, zbyt kwaśna, słona, wycofujemy się z entuzjazmu, optymizmu, zachowujemy dystans uczuciowy, a nawet pokazujemy plecy.
  Sądzę, że warto zastanowić się nad własną przymiarką miłości do bliźniego. Zbliżać się do Jezusowego zrozumienia miłości bliźniego, to osiąganie stanu pełnej godności chrześcijanina. I to może być ukryty filozoficzny kamień.
Warto zastanowić się, jak w naturalny sposób praktykować miłość do bliźniego, odrzucając utopijne fasady, sprowadzając miłość do realiów codzienności i zachowując szczerość wiary.
Ale o tym w drugiej części artykułu pt. „Dobre słowo otwiera serce”.
                            J.G.

Odzwiedzający

Odwiedza nas 250 gości oraz 0 użytkowników.

Szukaj na stronie

Logowanie

Copyright © 2018 by Crows. All Rights Reserved.